7 Obserwatorzy
33 Obserwuję
faceofbook

Face of Book

Lubię książki jak koń owies.

Teraz czytam

The Outlaws of Sherwood
Robin McKinley
Przeczytane:: 14 %
Straż! Straż! (Świat Dysku, #8)
Terry Pratchett, Piotr W. Cholewa
Przeczytane:: 556/624 minut
The Adventures of Sherlock Holmes
Arthur Conan Doyle
Przeczytane:: 33 %

Watson się cieszy

The Sign of Four -  Arthur Conan Doyle

To druga powieść, którą przerabiam w ramach chronologicznego przeglądu opowieści o Sherlocku Holmesie. I w odróżnieniu od "Studium w szkarłacie", które oceniam jako udane wprowadzenie w świat Holmesa i Watsona, ta odsłona nie wywarła już na mnie tak pozytywnego wrażenia.

 

Początek jest, owszem, obiecujący. Zagadka zniknięcia ojca panny Morstan, która szybko przeradza się w tajemnicę skarbu strzeżonego przez tytułowy znak czterech, jest niezwykle intrygująca. Przenikliwość genialnego detektywa daje się poznać już od początku opowieści.

 

Niestety, później jest już gorzej. Następujący potem ciąg akcji nie dość, że nie wydaje się szczególnie wciągający, to przede wszystkim niespecjalnie jest napędzany błyskotliwym intelektem Holmesa, a tego jednak przede wszystkim oczekuję po tych historiach.

 

No, ale przynajmniej Watson znalazł sobie towarzyszkę życia. Good for you, doctor!

Balonika dmuchanie

Zeznanie - John Grisham

Niewinny człowiek zostaje skazany na karę śmierci. Niemal w ostatniej chwili prawdziwy zabójca wraz z pewnym pastorem postanawiają zrobić wszystko, by nie dopuścić do wykonania wyroku i...

 

Cóż, jednym z niewielu ale jednak dość dużym problemem tej książki jest to, iż nie kończy się ona w momencie egzekucji (żebyście nie myśleli, że spoiluję, sami musicie sprawdzić, czy w końcu do niej doszło, czy nie). Do tego momentu powieść czyta się błyskawicznie, napięcie stopniowo i bez przerwy rośnie, czas płynie nieubłaganie, do ostatniej chwili nie wiadomo, czy uda się uratować niewinnego. Kulminacyjny moment następuje już gdzieś w 3/4 książki.

 

Potem jednak ten balon zostaje przekłuty, marszczy się, flaczeje i w końcu ląduje gdzieś w kącie. Powieść z thrillera przeradza się w swego rodzaju połączenie publicystyki z kroniką wydarzeń. Czyli nie do końca w to, co - przynajmniej w moim odczuciu - obiecuje na początku. A, jak wiadomo, ludzka psychika (moja też...) tak działa, że bardziej pamiętamy koniec niż środek.

 

Stąd podejrzewam, że środkowego akapitu nikt nie przeczytał.

Spoko. No, bo spoko.

ReDawn (Skyward Flight: Novella 2) - Brandon Sanderson, Janci Patterson

Wydaje się, że po dwóch książkach mogę już coś powiedzieć o stylu pani Janci Patterson. Z pewnością jest sprawną pisarką. Z pewnością też lepiej radzi sobie na polu relacji uczuciowo-emocjonalnych między bohaterami niż pan Sanderson (o którym możemy z kolei powiedzieć, że to jest jego najsłabsza strona). Podoba mi się też wyczuwalny w narracji lekki dystans i delikatna dawka ironii, ciągle jednak z zachowaniem sympatii do swoich bohaterów.

 

Całokształt psuje jednak trochę ta maniera nadmiernego tłumaczenia motywacji. No, naprawdę, jeżeli ktoś się zasmucił lub ucieszył, to wiedząc, co się wcześniej wydarzyło, zazwyczaj jesteśmy w stanie powiedzieć, z jakiego powodu – nie trzeba marnować kolejnego zdania lub dwóch, żeby to wyjaśniać. Trochę więcej wiary w czytelników, pani Patterson!

 

Co do samej książki, choć daje radość z poznawania dalszych zakątków świata i losów eskadry Skyward, to nie porwała mnie przez większość czasu. Dopiero koniec wydawał się żywszy i bardziej emocjonalny. Właściwie rzec mogę, że końcówka ratuję tę powieść. I zachęca, do sprawdzenia, co dalej...

To nieprawda, że jaskółki nisko latają

Wieża jaskółki (Wiedźmin, #6) - Andrzej Sapkowski

Ciągle słyszę, że poziom opowieści o wiedźminie spada z każdym kolejnym tomem cyklu.

 

To już przedostatni tom, a ja niczego takiego nie zauważyłem.

 

Owszem, coraz mniej jest to opowieść o wiedźminie, a coraz bardziej o Ciri, ale cóż z tego? Zarówno język, fabuła, postacie, jak i prowadzenie akcji pozostają na wysokim poziomie wyznaczonym przez pierwsze opowiadania. Wszystkie te elementy nadal łączą się w oryginalny sposób, jednocześnie podając nam to wciąż w stylu, który tak zasmakował nam wcześniej.

 

Jednocześnie nowo wprowadzone (lub rozwinięte, sam już nie pamiętam, kiedy pojawiły się po raz pierwszy) w tym tomu postacie, są tak dobrze stworzone, iż momentalnie do siebie przyciągają. W sensie literackim, oczywiście, gdyż jeśli chodzi o charakter i czyny, to potrafią być naprawdę odpychające.

 

Dobra robota. Ostatni tom przede mną, coś mi mówi, że za dobrze się to wszystko nie skończy...

Dzięki, Reacher!

Jutro możesz zniknąć - Lee Child

W moim odczuciu to jeden z lepszych odcinków tasiemca o niepokonanym Jacku Sięgaczu. Fabuła była tym razem dość zmyślnie poprowadzona, tak, że potrafiła kilkakrotnie zaskoczyć i trzymać w napięciu do końca. A wcale nie jest to regułą w przypadku przygód Reachera - większość odsłon zaczyna się bardzo interesująco, ale często napięcie w pewnym momencie siada. Tu nie siada.

 

W dodatku to jedna z tych części, w której przeciwnicy (-czki) budzą taką odrazę, że aż nie można się doczekać, kiedy w końcu bohater ich (je) dopadnie.

 

No i bin Laden został zabity zaledwie dwa lata po wydaniu tej książki, więc na tym pendrivie chyba faktycznie musiało coś być;) Dzięki, Reacher!

(show spoiler)

Wiem więcej niż Mortka

Osiedle marzen - Wojciech Chmielarz

Książki Chmielarza towarzyszą mi jako audiobooki podczas jazdy samochodem, więc prawdopodobnie oceniam je inaczej niż zwykłe „czytane” książki. Ich podstawowym celem jest umilenie mi jazdy i ewentualnego stania w korkach. „Osiedle marzeń” bardzo dobrze się w ten cel wpasowało.

 

Jako samozwańczy ekspert od twórczości Chmielarza, którym mianowałem się po wysłuchaniu dwóch jego powieści, mogę już powiedzieć, że umiejętność zgrabnego plecenia fabuły jest jego mocną stroną. Jest też coś, co go wyróżnia na tle innych autorów. W przeciwieństwie do większości opowieści kryminalnych, gdzie zazwyczaj w momencie nagłego natchnienia bohater potrafi od A do Z wyjaśnić motywacje zbrodniarza i przebieg zbrodni, u Chmielarza komisarz Mortka nigdy tak zupełnie do końca nie poznaje wszystkich okoliczności, o których my czytelnicy dowiadujemy się z perspektyw pobocznych bohaterów. Ma to pewien pozytywny wpływ na realizm wydarzeń – choć z drugiej strony częste nagromadzenie zbiegów okoliczności temu realizmowi przeczy.

 

Pewnie gdybym czytał tę książkę tradycyjnie, moja ocena byłaby trochę niższa. Jak widać jednak, wiele zależy od okoliczności.

Strike, psia kostka!

Zabójcza biel - Robert Galbraith

Hmmm... kolejna część serii o Cormoranie Strike'u właściwie powiela wszystkie zalety i wady poprzednich tomów. Jest to w dodatku jedna z tych książek, które dobrze mi się czytało, ale w których łatwiej mi wymienić wady niż zalety, o czym zaraz się przekonacie.

 

Chciałbym powiedzieć, że jedna rzecz u Rowling, której mogę być pewny, to solidna i misterna konstrukcja kryminalnej intrygi. Chciałbym, ale jednak w przypadku „Zabójczej bieli” coś mi zgrzytało – mimo że na końcu dowiadujemy się, jak wiele szczegółów zostało rozrzuconych po całej powieści, to, no właśnie, staje się to dopiero i nagle na samym końcu, właściwie bez żadnego kulminacyjnego momentu w fabule. Przez całą opowieść nasi bohaterowie snują się w różnych miejscach, dowiadują nowych, coraz bardziej poplątanych informacji, a gdy wreszcie zostaje nam zaserwowane ostateczne rozwiązanie, to wcale nie okazuje się ono takie zaskakujące.

 

Sposób narracji, który w „Harrym Potterze” tak dobrze się sprawdzał, w kryminałach „dla dorosłych” niespecjalnie zdaje egzamin. A wciskanie tu i ówdzie wulgaryzmów jeszcze bardziej w mojej opinii pogarsza sprawę. Mam wrażenie, że autorka mając świadomość swojego trochę infantylnego stylu, na siłę umieszczała w powieści elementy, które miałyby ją „udoroślić”, co, jak można się spodziewać, potęguje tylko wrażenie sztuczności. Ale być może to tylko kwestia polskiego tłumaczenia.

 

No i ten ciągnący się przez wszystkie tomy romantyczny wątek pomiędzy Cormoranem a Robin... litości! Nie czytałem nigdy tanich romansideł, ale tak właśnie je sobie wyobrażam. Żeby nie było niedomówień, ja naprawdę lubię romantyczne wątki, więc nie mam nic przeciwko ich wprowadzaniu, ale przecież trzeba mieć jakieś standardy! Po prostu zadziwia mnie, że doświadczony pisarz może tak kiepsko opisywać uczucia, w dodatku opisywać je w nadmiarze: „on czuł to”, „ona czuła tamto”, „on myślał, że... a ona myślała, że...”. I tak już czwarty tom z rzędu, a ja ciągle nie mogę uwierzyć w to uczucie!

 

Ponarzekałem sobie trochę, lecz tak jak napisałem na wstępie, wcale nie czytało mi się tej książki tak źle, jak by można wywnioskować z moich żalów. Polecam więc przekonać się samemu, a ja dylemat, czy sięgnąć po następną część cyklu, pozostawię sobie do momentu jej wydania.

 

 

Dokąd prowadzi przeznaczenie

Miecz przeznaczenia - Andrzej Sapkowski

I oto kolejna porcja niby-opowiadań. Dlaczego "niby"? Przecież są to z pewnością pełnokrwiste opowiadania, każde zawiera konkluzję, a często nawet coś w rodzaju bajkowego morału. A jednak widać wyraźnie, że każda opowieść jest kolejną cegiełką w tej histrorii, kolejnym krokiem na drodze wiedźminowego... przeznaczenia właśnie.

 

"Miecz przeznaczenia" skupia się na rozwoju relacji Geralta z Ciri. Na powolnym kształtowaniu w sobie poczucia odpowiedzialności. Na zaskakującym odkrywaniu wewnętrznego instynktu ojcowskiego. Czyli na wszystkim tym, czego paradoksalnie dobry wiedźmin w sobie mieć nie powinien.

 

Jednocześnie nijak na tym nie traci dynamika opowieści. Co ja mówię, ona na tym zyskuje przecież! Nie da się chyba po ukończeniu tej książki nie chcieć poznać dalszego ciągu historii.

Ciągle zaspokaja

Pragnienie - Jo Nesbo

Moja pierwsza myśl to: "Zaraz, ale wampiryzm? Czy aby nie posuwamy się już trochę za daleko, panie Nesbo?"

 

Pan Nesbo odpowiedział mi w swoim stylu, tak wykręcając fabułę, że już nie miałem żadnych pytań.

 

"Pragnienie" nie jest może szczytowym osiągnięciem autora w moim prywatnym rankingu, ale udanie kontynuuje najlepsze tradycje cyklu. Wciąż – a to już jedenasty tom przecież – nie miałem wrażenia, że historia Harry'ego Hole'a jest przeciągana na siłę.

Będę dalej biorcą

Dawca Przysięgi tom I - Brandon Sanderson Dawca Przysięgi tom II - Brandon Sanderson

Mamy to! Trzecia część opus magnum Brandona Sandersona, ale też pierwsza, na którą musiałem czekać, jako że dwie pierwsze miałem już na tacy w momencie, kiedy wchodziłem w świat Burzowego Światła.

 

Czy w ogóle muszę mówić, że Sanderson znowu dał radę? Wyraźnie widać, że Archiwum Burzowego Światła to jego oczko w głowie, w dodatku jest to jeden z nielicznych pisarzy, którzy nie kłamią mówiąc "mam to wszystko zaplanowane". Nie wierzę więc, żeby pozwolił sobie kiedyś na wyraźny spadek poziomu w tej serii. Żeby jednak nie było wątpliwości, powiem to – dał radę!

 

Tradycyjne w każdym tomie retrospekcje, w "Dawcy Przysięgi" skupiły się na samym Dalinarze. Wiedzieliśmy już wprawdzie wcześniej, że w przeszłości nie był tak nobliwą i pomnikową postacią, jak teraz, ale to, co zaserwowały nam retrospekcje, pokazuje ogromny wręcz rozdźwięk. Z drugiej strony, bardzo wyraźnie ukazały, jak przebiegała i czym była spowodowana transformacja Dalinara. Dodatkowo oczywiście wyjaśniły długo już trawiące mnie zagadki związane z jego żoną. Jak zwykle autor zrobił to w przewrotny sposób, sprytnie przebijając teorie czytelników. Tu muszę też wspomnieć o niezwykle intrygującej postaci, którą jest Pielęgnacja. Dotychczas zaledwie wspominana, ukrywająca się przed Odium gdzieś w świecie Rosharu, w końcu (prawdopodobnie) ukazała się nam, co tylko jeszcze bardziej zaostrzyło moją ciekawość na jej temat.

 

Ekipa z mostu czwartego zdaje się odgrywać coraz większą rolę w całej historii. Jest w "Dawcy Przysięgi" nawet kilka rozdziałów, z których każdy poświęcony jest innemu członkowi tej jednostki. To fajne, bo dzięki temu w końcu zacząłem lepiej ich odróżniać (wiem, wiem, to wcale nie jest takie trudne, ale ja mam słabą pamięć do ludzi, przyznaję). Każdy z nich ma swoją historię, która go ukształtowała i każdy się rozwija, choć nie zawsze w tę stronę, w którą byśmy chcieli... Tu zwłaszcza jeden z nich się wyróżnia... ale o tym musicie ze zgrzytaniem zębami przeczytać sami...

 

Muszę jeszcze wspomnieć o Pustkowcach. Jeśli czytaliście poprzednie części, zauważyliście może, jak z tomu na tom nasze spojrzenie na nich zmienia się diametralnie. Najpierw z bohaterów mglistych mityczno-religijnych opowieści przerodzili się w zupełnie realne, znajdujące się tuż obok potencjalne zagrożenie. Potem okazali się ludem zmagającym się ze swoimi własnymi problemami i demonami. "Dawca Przysięgi" kontynuuje ten ciąg niespodzianek, na nowo przewracając wszystko do góry nogami. A właściwie dodając do obrazu jakby kolejny wymiar, który sprawia, że widzimy coraz więcej, nie negując tego, co zobaczyliśmy do tej pory.

 

Siłą "Archiwum Burzowego Światła" jest także umiejętne i dość dogłębne poruszanie – nazwijmy to – "ważnych tematów". W "Dawcy Przysięgi" wybrzmiało to – przynajmniej dla mnie – szczególnie mocno. Sposób, w jaki Sanderson przedstawił różne rodzaje uzależnienia, ale także mniej nośnych a równie ważnych tematów jak zaakceptowanie własnych słabości, sprawia, że w końcu zaczynam rozumieć, dlaczego te książki, bądź co bądź fantastyczne, potrafią być dla niektórych ludzi tak ważne.

 

Jedyne, co odstawało od poprzednich części cyklu i co sprawiło, że odejmuję pół gwiazdki, to wrażenie pewnego rozbicia tej powieści. Bardzo wyraźnie odczuwa się w niej podział na kilka różnych części, z których każda, choć ciekawa i wciągająca, jest odrobinę inna w charakterze i klimacie. Sprawia to, że nie mam już aż takiego wrażenia "płynięcia" przez historię, jak wcześniej. Ale tak to chyba jest jak się planuję ogromną fabułę, a potem trzeba ją jakoś podzielić na te kilka – i tak już opasłych – tomów.

 

Właściwie to jest jeszcze jedna rzecz, której mogę się przyczepić. Otóż nie spodobało mi się długo oczekiwane wyjaśnienie zagadki, dlaczego Świetliści złamali swoje przysięgi. OK, rozumiem, że niektórych mogło to złamać – ale wszystkich? Wszystkich?! Niezbyt mnie to przekonuje. Jednak fakt, że jest to trochę naciągane, daje mi jeszcze jakąś nadzieję, że autor mydli nam oczy, a prawdziwe wyjaśnienie jest zupełnie inne lub nie wiemy jeszcze wszystkiego. Nieraz przecież pan Sanderson takie niespodzianki nam fundował.

 

Każdemu jeszcze niezdecydowanemu polecam zainwestowanie w Archiwum Burzowego Światła. Tylko pamiętajcie, to jest inwestycja długoterminowa – cykl jest planowany na dwie pięciotomowe serie, z których pojawiły się do tej pory trzy części, a czwarta jest aktualnie napisana w – spójrzmy – 75%. Ale czekanie na kolejną część też jest ciekawe, bo materiału do zgłebiania, analizy i wyszukiwania smaczków mamy coraz więcej.

Łykam Childa jak dziecko

Bez litości - Lee Child

Znowu Reacher?! Ile ja tego czytam, litości...

 

Niestety, jako że nadrabiam pisanie recenzji półtora roku po przeczytaniu, to niewiele z tej książki pamiętam. Jedyne co wryło mi się w pamięć, to że część akcji dzieje się w Dakota House, dawnym miejscu zamieszkania Johna Lennona. Nie wiem, czy to dobrze świadczy o powieści, czy nie...

 

Czego by tu nie mówić o warstwie rozrywkowej serii o Jacku Reacherze, trzeba przyznać, że wszystkie te książki są do siebie podobne w strukturze. Nie ma się co zatem dziwić, że po dłuższym czasie w pamięci jedna zaczyna się mieszać z drugą. Nie zmienia to jednak faktu, że od czasu do czasu lubię sięgnąć po kolejną część, traktując to jako swego rodzaju guilty pleasure...

Uwaga, zaraz użyję anglicyzmu

The Rithmatist - Brandon Sanderson

Łaaał!!!

 

To pierwsza rzecz, która nasuwa mi się po przeczytaniu tej książki. Jest to dla mnie tak wielka niespodzianka, iż po prostu nie mogę się nadziwić, że "Rytmatysta" gdzieś tam jakby zaginął pod stosem innych powieści Sandersona. W moim odczuciu jest to zdecydowanie jedno z jego najbardziej udanych dzieł!

 

Serio, ciężko mi znaleźć w "Rytmatyście" coś, czego mógłbym się przyczepić. Od pierwszych stron przyciągnął mnie ten trochę "harrypotterowski" klimat – rzecz dzieje się w szkole, w której uczeni są tytułowi rytmatyści – który szybko odjeżdża w stronę typowego dla Sandersona specyficznego świata przedstawionego.

 

No i ten główny bohater, Joel, syn pracownika szkoły, marzący o przyjęciu do niej, ale przez nieprzyjemny splot wydarzeń w przeszłości pozbawiony tej szansy. Wiadomo, jak to jest w tego typu książkach: wierzymy, że bohater jest "tym wybranym" i tylko wyczekujemy momentu, w którym fakt ten się ujawni. Sposób, w jaki autor bawi się z tymi naszymi oczekiwaniami i w jaki je spełnia nie spełniając jednocześnie (albo nie spełnia spełniając – zobaczcie sami, nie chcę spoilerować) świadczy tylko o formacie pisarza. Wszystko tu składa się z elementów, które już gdzieś widzieliśmy ale które składają się w coś zupełnie oryginalnego, niespodziewanego, a jednocześnie całkowicie zadowalającego mnie jako czytelnika. Powtarzam, całkowicie.

 

Uwielbiam takie niespodzianki, kiedy coś, co zapowiada się jako lekka lektura mająca stanowić przystanek pomiędzy bardziej angażującymi powieściami, przeradza się w przyjemność samą w sobie.

 

Książkę przeczytałem w języku oryginalnym, co polecam w przypadku każdej "chudszej" książki Sandersona (a zwłaszcza tych, które formalnie przyporządkowane są do kategorii młodzieżowej). Mam wrażenie, że jego język jest dosyć przystępny, a w oryginale brzmi zdecydowanie lepiej.

Kiedyś by grzało

Słońce Arizony - Wiesław Wernic

Nie czytałem Wernica za młodu, a szkoda, bo pewnie zdobyłby moje serce i teraz chętnie bym do niego wracał, a przynajmniej wspominał, tak jak literaturę pióra Karola Maya.

 

Fajni bohaterowie, dobrze zaplanowana i przeprowadzona fabuła, no i klimat dzikiego zachodu – to wszystko, czego bym oczekiwał od tego typu powieści.

 

Niestety, latka lecą i teraz już taka lektura nie sprawia mi tyle frajdy, co kiedyś. Niemniej jednak miło było się zapoznać z czymś, co przegapiłem lata temu.

Książka do kufra

Muzyka z kufra  - Michael Connelly

Więc było tak: usłyszałem kiedyś o detektywie Harrym Boschu i postanowiłem zapoznać się z jedną z licznych książek o jego śledztwach. I to zrobiłem. Koniec.

 

Naprawdę mógłbym na tym zakończyć. Książka nie wzbudziła bowiem we mnie żadnych większych emocji. Styl Connelly'ego w żaden sposób nie wybija się ponad przeciętność. Jego bohater również nie jest zbyt oryginalny. Właściwie po prostu jest. Connelly ciągnie tę historię, która choć może i dobrze zbudowana (jeśli chodzi o kryminalną intrygę), to nie potrafiła mnie przykuć na tyle, żebym chętnie sięgnął po kolejną.

 

No trudno. Dobrych powieści w kolejce nie brakuje, więc płakać nie będę.

No to jazda, komisarzu!

Przejęcie - Wojciech Chmielarz

To chyba mój pierwszy w życiu audiobook, którego treści słuchałem sobie w drodze samochodem do i z pracy. Nie wiedziałem, na ile będę potrafił się skupić na słuchaniu podczas jazdy, potrzebowałem więc coś lekkiego i jednocześnie nie będącego jakoś specjalnie przeze mnie oczekiwaną lekturą. "Przejęcie" właśnie tak się zapowiadało (bo cóż może być bardziej lekkiego niż kryminał o przemycie narkotyków i zabójstwach...) i w dodatku zdobyłem je całkowicie za darmo. Nic tylko czytać! Znaczy, słuchać.

 

Jest to chyba trzecia powieść z cyklu o panu Mortce, ale nie odczułem tego specjalnie. Wyraźnie widać, że bohater w życiu prywatnym sporo już przeżył, niemniej brak kompletnej wiedzy o jego przeszłości zupełnie nie przeszkadza przy czytaniu. Zwłaszcza, że książka zaczyna się intrygującym przedstawieniem procederu przygotowywania i przeprowadzenia przemytu przy udziale "słupów".

 

Dopiero później docieramy do Mortki, który otrzymuję nową partnerkę i nową sprawę dziwnego zabójstwa. Wszystko oczywiście, prędzej czy później (raczej później) zacznie się ze sobą splatać, prowadząc do dosyć zaskakującego rozwiązania. Rozwiązania, które choć ze względów językowych było dość ryzykowne, to chyba się sprawdziło.

 

Generalnie, fajny start znajomości z panem Chmielarzem i jego komisarzem Mortką, po którego przygody jeszcze pewnie kiedyś sięgnę. Może być w audiobooku, czemu nie.

Celny strzał

Jednym strzałem  - Lee Child, Zbigniew A. Królicki

Tak, to właśnie film na podstawie tej powieści właśnie spowodował, że sięgnąłem po cykl o Jacku Reacherze. Rozpoczęcie czytania od pierwszego tomu okazało się dobrym pomysłem – dzięki temu gdy w końcu dotarłem do "Jednym strzałem", elementy filmowej fabuły zdążyły się zatrzeć w mojej pamięci i lektura dostarczyła mi dużo przyjemności.

 

To faktycznie chyba jedna z bardziej udanych odsłon cyklu. Fabuła dosyć fajnie kluczy i odwraca uwagę, nie pozwalając na zbyt wczesne odgadnięcie, kto i dlaczego za tym wszystkim stoi. A poza tym dostajemy stałe elementy reacherowskiego świata. Bardzo zły człowiek. Dobra kobieta dążąca do sprawiedliwości. Mniej lub bardziej nieudolne służby prowadzące śledztwo. I gdzieś tam między nimi Jack Reacher.

 

Tylko o to i aż o to nam chodzi przecież.