Miło jest mi, człowiekowi najczęściej obecnie czytającemu ebooki, sięgnąć czasem po książkę papierową. Nie dlatego, że tęsknię za zapachem papieru i szelestem przewracanych stron. Bardziej w ebookach brakuje mi jakiegoś ustalonego projektu graficznego. Tam wszystko jest płynne, można zmienić, dostosować. A w papierze ktoś wybrał krój czcionki, ustalił format, marginesy, interlinię, Jest to czyjaś wizja, która nie zawsze musi mi się podobać, ale przynajmniej jest. No i okładka. Kolorowa. Którą widzisz za każdym razem, kiedy sięgasz po książkę.
Zasiadam zatem z radością z książką w ręce i po chwili... cóż, czar pryska. Po pierwsze, niewygodnie, nie ma jak złapać, dopiero co ułożysz się wygodnie do czytania lewej strony, a już za moment musisz zmieniać pozycję do prawej. Nie wspominając nawet o kilkusetstronicowych cegłach. Po drugie, potrzeba więcej światła, bo okazuje się, że w dzisiejszych czasach jakość papieru w książkach woła o pomstę do nieba i kontrast nieraz przegrywa w porównaniu do czytnika z podświetleniem! Po trzecie, czytnikowe ułatwienia tak mnie rozpuściły, że nigdy już pewnie nie sięgnę po angielskojęzyczną książkę w papierze.
Morał z tego taki, że warto czasem wrócić do papieru, by później znów docenić jego brak:)