Miałem tego pecha, ze "Grę Endera" przeczytałem dopiero po obejrzeniu filmu. Nie mogłem więc docenić tej powieści w pełni, gdyż fabuła i zakończenie były mi mniej więcej znane. Wystarczyło to jednak, żeby "Mówca umarłych" znalazł się na liście do przeczytania.
Teraz, gdy w końcu nadszedł na niego czas, wiem, że była to dobra decyzja. Pomysł z przeniesieniem akcji o trzy tysiące lat w przód, zachowując jednak głównego bohatera, okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie uświaczymy tu częstej w sequelach "powtórki z rozrywki", jest to zupełnie nowa historia, nowa planeta, nowy gatunek istot rozumnych (choć o starych robalach nie zapomniano).
Nawet główny bohater, choć to ten sam Ender, w wieku 35 lat jest już inną osobą. Zamiast - jak w Szkole Bojowej - dawać się bezwolnie kierować innym, tutaj sam wpływa na innych. W miejsce chłodnego, analitycznego umysłu genialnego dziecka wkradły się głębokie zasoby empatii i dojrzałości.
Podziwiam Orsona Scotta Carda za jego wyobraźnię. Potrafi bardzo wiarygodnie przedstawić, jak słabo bylibyśmy w stanie zrozumieć obcą cywilizację, jak wiele może nas dzielić i, przede wszystkim, jak bardzo ograniczonym gatunkiem jesteśmy.
Co powiedziawszy, wracam do czytania, gdyż nie mogę się doczekać odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie Prosiaczki czasem zabijają...