Muszę przyznać, że rozczarowała mnie trochę ta książka. Kiedy do niej zasiadałem - a celowo zrobiłem to w jednym z wakacyjnych miesięcy - pomyślałem sobie, że kto jak kto, ale sam(a) Galbraith poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi.
Otóż tym razem zszedł. Minimalnie, bo minimalnie, ale spodziewałem się raczej odchyleń w drugą stronę. Do samej zagadki kryminalnej specjalnie przyczepić się nie da, tutaj akcenty są rozłożone prawidłowo, a stopniowo podsuwane nam tropy powoli odkrywają jej szczegóły, nie dając się jednak domyśleć zakończenia.
Jednak sposób, w jaki prowadzona jest fabuła, w moim odczuciu pozostawiał wiele do życzenia. Coś tam się niby dzieje, poszczególni podejrzani zdradzają nam - mniej lub bardziej chętnie - swoje brudne sekrety, lecz mimo to czułem się jakby obok, nie dając się wciągnąć wirowi wydarzeń.
Tak samo główny bohater, Cormoran Strike, nie dał się jakoś bardziej polubić czy też znienawidzić - po prostu jego charakter i zachowanie nie budzi specjalnych emocji. A tego wymagam od bohatera cyklu książkowego.
Na podobnym poziomie rozwija się relacja Cormorana ze swoją "Watsonką", Robin, wydaje się zbyt płaska, pomijając już fakt, że żadnego aspektu tej relacji nie musimy się domyślać, wszystko jest zawsze dokładnie dopowiedziane. To chyba jeszcze zaszłość ze starych dobrych czasów tworzenia powieści dla młodszych odbiorców (swoją drogą czy to naprawdę możliwe, że od premiery pierwszego "Harry'ego Pottera" minęło już 18 lat?!).
Podsumowując, do jedwabnika tej książce daleko. To raczej zwykły motyl kapuśniaczek. Co nie zmienia faktu, że po następny tom sięgnę. Liczę na odbicie po tym małym potknięciu.