Zauważyłem, że im lepsza książka, im więcej przyjemności z czytania mi daje, tym mniej mam o niej do napisania. Bo ta książka zawiera właściwie wszystko, czego oczekuję od tzw. "młodzieżówek". No i czyta się ją wyśmienicie. To tyle.
Ech, może jednak parę zdań dam radę z siebie wydusić.
Wiadomo, czytając drugi tom oczekuje się ciągłości klimatu z pierwszej części. To na tym właśnie wykłada się wielu pisarzy, serwując nam albo zupełnie inną atmosferę, albo odgrzewane kotlety. "Firefight" jednak nie zawodzi w tej kwestii – i to pomimo że akcja przeniesiona jest do zupełnie innego miasta, którym rządzi zupełnie inny Epik, a udział w akcji bierze tylko część ekipy z poprzedniej części, ustępując miejsca kilku nowym bohaterom.
Wszystko tu gra, serio, od niezwykle plastycznie przedstawionego świata po satysfakcjonujące rozwiązania pojawiających się tajemnic. A może po prostu uodporniłem się już na słabsze strony warsztatu Brandona Sandersona? Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Liczy się tylko radość z czytania.
Pierwszy raz od długiego czasu poczułem, że najchętniej sięgnąłbym od razu po kontynuację. Niestety, póki co cena troszkę odstrasza (książka na razie dostępna jest tylko w oryginalnym języku, w dodatku jest dość świeża i – stety niestety – popularna, a zatem droga). Poczekam więc trochę, drżąc z niecierpliwości.