Miło mi oznajmić, że dobra passa Brandona Sandersona trwa! Ta książka utwierdza moją subiektywną opinię, że tzw. Druga Era świata allomancji to najlepsza z serii Sandersona, które jak dotąd przeczytałem. Oburzonych uspokajam jednak, że Archiwum Burzowego Światła jeszcze nie tknąłem.
Za co tak lubię Drugą Erę? Przede wszystkim chyba za to, że proporcje "epickości" do "normalności" są w niej w moim przekonaniu najzdrowsze. Nie to, żebym nie lubił czytać o wielkich wydarzeniach na kosmiczną skalę, ale wolę, jak są one nam dawkowane w rozsądnych granicach. W przygodach Waxa i Wayne'a znajduję właśnie najwięcej przyziemności, by w pewnym momencie – ale nie za wcześnie właśnie – zostać uraczonym odpowiednią porcją szokujących wydarzeń. W "Żałobnych opaskach" jest tego wprawdzie więcej niż w poprzednich częściach, ale granica nie zostaje przekroczona.
Jeśli chodzi o całą serię "Z mgły zrodzonego", bardzo odpowiada mi motto serii: "Zawsze jest kolejna tajemnica". Nie dość, że wielokrotnie powtarzane, to także potwierdzane poprzez faktyczny rozwój fabuły, chociażby w zakończeniu niniejszej książki.
No właśnie, zakończenie. Od początku tej opowieści gdzieś tam z tyłu głowy czułem, że w całej tej historii Żałobnych Opasek jest jakieś duże niedopowiedzenie. U Sandersona nigdy nie wiadomo, czy to jest część konwencji, czy faktycznie kryje się za tym coś więcej. To znaczy, do tej pory nigdy nie było wiadomo. Bo z każdą kolejną powieścią przekonuję się, że coś, co uznawałem za niedopowiedzenie, było zaplanowaną furtką do przyszłych wydarzeń. A to lubię.