Och, Calamity! Moje uczucia dotyczące tej finałowej części trylogi "Reckoners" są mieszane niczym kolory na skórze spanikowanego słonia, który wpadł do sklepu z farbami...
Z pewnością nie było nudno ani przez chwilę, nawet w środkowej części (a takie opinie zdarzało mi się tu i ówdzie usłyszeć). Wydarzenia rwały do przodu, przed bohaterami piętrzyły się coraz to nowe trudności i zagadki, aż się chciało czytać. Fantazja świata przedstawionego – tym razem akcja poprowadzona jest głównie w nieustannie przemieszczającym się mieście zbudowanym z soli – była równie porywająca, co w poprzednich częściach, można wręcz powiedzieć, że to wizytówka całego cyklu. Humor – jak najbardziej w moim guście. Były jednak dwa duże problemy, które trochę popsuły moje zadowolenie z lektury.
Pierwszy problem to zakończenie – trochę wyjęte z kapelusza. Niewiele było tropów, zarówno w tej części, jak i w poprzednich, które zapowiadałyby taki właśnie finał. Spójrzmy chociaż na "Z mgły zrodzonego", jedyną oprócz opisywanej zakończoną już trylogię Brandona Sandersona. Kto czytał (a kto nie czytał niech pominie najbliższe dwa zdania, by uniknąć spojlerów i natychmiast zabiera się do czytania), ten pamięta chociażby opisywaną w pierwszej części manię Sazeda to poznawania starożytnych wierzeń. Kto czytał, ten wie, jak spektakularny wpływ miał ten niby delikatny rys charakterologiczny na finałowe wydarzenia w tomie trzecim. Tego się właśnie spodziewałem i tutaj. Niestety spotkało mnie rozczarowanie. Inna sprawa, że zakończenie było w moim odczuciu zbyt mało zamknięte. Wydaje mi się, że zabierając się za trylogię, oczekujemy na jej końcu zgrabnego zamknięcia wszystkich wątków. "Calamity" z jednej strony takie oferuje, a z drugiej... jednak mamy wrażenie, że wiele furtek się dopiero otwiera. Co niejako powiązane jest z drugim problemem.
Otóż wiele wątków poruszonych w tej części zostało niedostateczne rozwiniętych. Wygląda to tak, jakby autor miał mnóstwo świetnych pomysłów, które chciał zawrzeć w powieści, ale w pewnym momencie zorientował się, że umówił się z wydawcą na konkretną objętość i aby jej nie przekroczyć, po prostu uciął niektóre wątki. Moim zdaniem albo książka powinna być dłuższa, albo cykl powinien składać się z jeszcze jednego tomu, który pozwoliłby bardziej skupić się na niektórych postaciach i ich interakcjach.
Słowem, powinienem dać chyba trzy gwiazdki, nie cztery. Ale nie mogę. Ta książka sprawiła mi tyle radochy z czytania, że zasługuje na tę ocenę mimo zastrzeżeń, o których tak ochoczo się rozpisałem. W ogóle bardzo, bardzo podoba mi się lekki ton i awanturniczy styl całej trylogii "The Reckoners" i marzę o tym, żeby autor napisał jeszcze niejedną książkę w tym klimacie.