Niewinny człowiek zostaje skazany na karę śmierci. Niemal w ostatniej chwili prawdziwy zabójca wraz z pewnym pastorem postanawiają zrobić wszystko, by nie dopuścić do wykonania wyroku i...
Cóż, jednym z niewielu ale jednak dość dużym problemem tej książki jest to, iż nie kończy się ona w momencie egzekucji (żebyście nie myśleli, że spoiluję, sami musicie sprawdzić, czy w końcu do niej doszło, czy nie). Do tego momentu powieść czyta się błyskawicznie, napięcie stopniowo i bez przerwy rośnie, czas płynie nieubłaganie, do ostatniej chwili nie wiadomo, czy uda się uratować niewinnego. Kulminacyjny moment następuje już gdzieś w 3/4 książki.
Potem jednak ten balon zostaje przekłuty, marszczy się, flaczeje i w końcu ląduje gdzieś w kącie. Powieść z thrillera przeradza się w swego rodzaju połączenie publicystyki z kroniką wydarzeń. Czyli nie do końca w to, co - przynajmniej w moim odczuciu - obiecuje na początku. A, jak wiadomo, ludzka psychika (moja też...) tak działa, że bardziej pamiętamy koniec niż środek.
Stąd podejrzewam, że środkowego akapitu nikt nie przeczytał.