Nie mogę wręcz uwierzyć, jak bardzo ta powieść rozminęła się z moimi oczekiwaniami! Nie wiem, czy to moja wina, czy mylących zapowiedzi, spodziewałem się jednak, że fabuła, która opiera się na podróży w czasie do wczesnośredniowiecznej Anglii (wiem wiem, że właściwie chodzi o świat równoległy, a nie podróż w czasie, ale sam autor mówił, że wprowadził taką zmianę głównie po to, by uniknąć wynikających stąd paradoksów), będzie osadzona we wczesnośredniowiecznej Anglii, a nie w jakimś fantastycznym świecie tylko lekko na niej bazującym. Takie marnotrawstwo doskonale zapowiadającej się okazji!
W dodatku w posłowiu autor pisze, iż pisząc tę książkę w dużej mierze dla własnej przyjemności, celowo wybrał okres anglosaski, którym mocno się interesuje i o którym ma stosunkowo dużą wiedzę. W ogóle tego nie zauważyłem w trakcie czytania! Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że specjalnie wprowadzanych było coraz więcej i więcej elementów fantastycznych, żeby nie musieć się mierzyć z realiami historycznymi. Miałem wrażenie, że znajduję się w kolejnym wykreowanym przez Sandersona fantastycznym świecie, z charakterystycznym dla niego systemem magicznym.
Kulała również realizacja lubianego przeze mnie zwykle rozwiązania rodem z "Tożsamości Bourne'a", w którym bohater budzi się na początku z amnezją i wraz z rozwojem akcji poznaje lub przypomina sobie swoją przeszłość. Tutaj ten pomysł wydaje się wprowadzony trochę na siłę. Jakoś tak zbyt szybko i łatwo przychodzi bohaterowi odzyskiwać pamięć, a momenty, w których dowiadujemy się o nim nowych rzeczy, nie mają takiej siły oddziaływania. Nie mówiąc o tym, że właściwie od początku wiemy, że odzyskanie pamięci to tylko kwestia czasu, co pozbawia ten aspekt odpowiedniego napięcia.
Nie mogę jednak poprzestać na tak ostrej ocenie, ponieważ kiedy już pogodziłem się z faktem, że powieść nie jest tym, czego się spodziewałem, to czytanie jej dało mi niemało przyjemności. To całkiem przyjemna mieszanka sci-fi i fantasy. W ciekawym, wymyślonym świecie.